Oranssi Pazuzu: Nie musimy iść na żadne kompromisy
Pomarańczowy Pazuzu wydał właśnie szósty album („Muuntautuja”), raz jeszcze dowodząc, że jest dzisiaj jednym z najciekawszych metalowych zespołów. Metoda Finów nie przypomina jednak tej awangardowej spod znaku na przykład Imperial Triumphant albo technicznie nadludzko zaawansowanej, jak u Blood Incantation. Najistotniejszy jest dla nich ponury nastrój i psychodeliczna mantra, której korzeni można by szukać nie w chłodnej Skandynawii lat 90., tylko w słonecznej Kalifornii z końca lat 60.
Z Juho Vanhanenem, gitarzystą i wokalistą grupy, rozmawiałem w 2017 roku, przy wcześniejszej okazji – po premierze albumu „Värähtelijä”, a także ze względu na okrągłą rocznicę założenia Oranssi Pazuzu. Poniżej na nowo zredagowany zapis tamtego wywiadu.
Jarosław Kowal: Oranssi Pazuzu ma już dziesięć lat – to szczęśliwe urodziny? Jesteście w miejscu, w którym chcieliście się znaleźć, kiedy zakładaliście zespół?
Juho „Jun-His” Vanhanen: Zawsze po nagraniu albumu staramy się obrać nowy kurs i skierować naszą muzykę w inne, nieznane rejony. Nie działamy według ściśle określonego planu, kieruje nami raczej potrzeba nienudzenia się i niepowtarzania tych samych schematów. To rozwój poprzez intuicję oraz stałą potrzebę rzucania sobie nowych wyzwań. Tak było od początku i tak jest wciąż. Zakładaliśmy ten zespół z zamiarem odbycia podróży pełnej poszukiwań i tak już zostało. Cieszymy się, że wierność tej koncepcji pomogła nam wyjść poza granice Finlandii, dotrzeć do wielu osób w innych krajach. Dlatego to szczęśliwe urodziny, bo przez te wszystkie lata nigdy nie musieliśmy iść na żadne kompromisy.
Napisaliście kiedyś, że „Muukalainen Puhuu” i „Kosmonument” brzmią dzisiaj jak zupełnie inny zespół. Samo podejście do tworzenia muzyki musiało się więc po drodze zmienić?
Zrobiliśmy istotny postęp w tym sensie, że stworzyliśmy jako zespół własny świat. Podlega pewnym prawom fizyki, ale nie ograniczają nas – wciąż możemy tworzyć niezliczone ilości nowych kontekstów według własnego uznania. Wciąż pozostaje to ekscytujące, ale jest zarazem głębsze, bardziej świadome i pewne kierunku, w jakim zmierza.
Na koncertach odgrywacie utwory tylko z dwóch ostatnich albumów. Dopuszczasz możliwość powrotu do tych starszych?
Zawsze staramy się przygotowywać taki set, który pobudzi nas do grania z jak największą możliwą intensywnością. Po prostu czujemy, że nasz sposób wyrażania siebie jest najbardziej szczery i naturalny wtedy, gdy sięgamy po nowszy materiał. Poza tym dodawanie elementów improwizacji sprawia, że cały czas jesteśmy zwarci i nie popadamy w rutynę. Część zespołów, które bardzo lubimy pogłębia ten pomysł – grają na żywo tylko ten materiał, nad którym aktualnie pracują, jeszcze nieopublikowany. Podoba mi się ten pomysł i niewykluczone, że w którymś momencie również pójdziemy w tym kierunku. Grają tak na przykład nasi przyjaciele z MPH [dawniej Mr. Peter Hayden].
Zaczynaliście w 2007 roku, czyli zaraz po tym, jak Lordi wygrało Eurowizję, HIM otwierał koncerty Metaliki, a Apocalyptica nagrała album z gościnnym udziałem Coreya Taylora i Tilla Lindemanna – fiński metal stał się naprawdę wielki. Byłeś z tego dumny czy wręcz przeciwnie?
Nie byliśmy tego częścią, więc nie robiło mi to różnicy. Uważam, że tworzenie sztuki nie powinno być zdobywaniem kolejnych osiągnięć, nagród czy chociażby społecznej akceptacji. Dla mnie ważniejsze jest wyrażanie siebie w konfrontacji z absurdem ludzkiego życia i rzeczywistości, w jakiej zostało osadzone. To wspaniałe uczucie, kiedy inne osoby tworzą autentyczną więź z twoją sztuką i reagują na nią. Tylko to mnie interesuje. Branża muzyczna zmusza niektórych artystów do myślenia o tych wszystkich innych, pozaartystycznych kwestiach – dla mnie jest to dziwne i nieważne.
Podejrzewam, że Impaled Nazarene mógł być tym fińskim zespołem, który miał jakiś wpływ na to, co gracie.
Nie przepadam za nimi [śmiech]. Beherit to chyba jedyny fiński zespół blackmetalowy, którego słucham. Z nowszych kapel Abyssion.
Powiedzmy, że pojawia się oferta ruszenia w trasę z Iron Maiden – zgodzilibyście się?
Nie wydaje mi się, żeby dobrze to służyło nam i naszej publiczności.
Takie zespoły grają na olbrzymich metalowych festiwalach, was można z kolei spotkać raczej na Roadburn albo Doom Over Leipzig. Nie jesteś zainteresowany typowo metalowymi wydarzeniami?
Ten zespół najlepiej pasuje do nastrojowego otoczenia. Zawsze staramy się mieć pewność, że w trakcie koncertu będziemy czuć się komfortowo i że zabierzemy ze sobą publiczność do miejsca, gdzie będzie mogła wejść w kłęby dźwiękowej mgły, którą tworzymy. Mamy nadzieję, że nasze występy na żywo zabierają słuchaczy w ciemne zakamarki ich umysłów, a otoczenie jest ważnym elementem realizowania tego zamiaru.
Black metal daje najwięcej artystycznej wolności spośród wszystkich podgatunków metalu. Dlaczego akurat w tej konwencji sprawdzają się najśmielsze pomysły?
Metal na pewno miał na nas duży wpływ, ale uważam, że jesteśmy zespołem łączącym różne gatunki – słuchamy i czerpiemy inspiracje z wielu innych odmian muzyki, a czasami nawet bardziej z nich niż z metalu. Black metal jest natomiast czymś, co jest ściśle związane z atmosferą i właśnie to jest najistotniejsze z perspektywy naszej twórczości. Dlatego został jednym z najważniejszych źródeł, do których zaczęliśmy się odwoływać już na samym początku działalności. Trzeba jednak pamiętać, że to różnorodna muzyka. Zespoły pokroju Burzum mają więcej wspólnego z urzekającym brzmieniem niż z ciężarem czy agresją i właśnie to nas przyciąga najbardziej.
Mogę się mylić, ale materiał z „Värähtelijä” sprawia wrażenie wymagającego przy odgrywaniu go na scenie. Na trasie ważniejsze jest dla was zbieranie sił przed kolejnymi koncertami niż etos „sex, drugs and rock'n'roll”?
Do pewnego stopnia jesteśmy hipisami, ale funkcjonujemy tak samo, jak większość rockowych zespołów jeżdżących w trasy. Wszyscy mamy też zwykłe prace, a tworzenie sztuki poza nimi jest naszym życiowym dziełem. Na trasie albo w studiu po prostu czuję, że mogę być sobą w stu procentach i robię to, na co mam ochotę, zamiast tego, co muszę robić. W jakimś stopniu wyjazdy na koncerty są rozrywkowe, ale cały czas niesiemy na barkach ogromny ciężar obowiązków, co czasami jest to cholernie trudne i męczące. Na pewno trudniejsze od każdej pracy, jaką w życiu wykonywałem. Dlatego dobrze jest mieć najlepszych przyjaciół obok siebie i polegać na nich. Czuję się szczęściarzem, bo mogę nazwać resztę chłopaków z grupy moimi braćmi. Nasze utwory są natomiast w dużym stopniu nagrywane i komponowane podczas koncertów, więc odgrywanie ich przychodzi nam bardzo naturalnie.
Występowaliście w Polsce wiele razy, co przychodzi ci na myśl, kiedy myślisz o tym miejscu?
Kocham Polskę. Ludzie z Polski i z Finlandii wydają mi się podobni. Doceniamy prostolinijność i komunikację bez ukrytych zamiarów, powagę z mrocznym, wschodnioeuropejskim humorem, a także śmiałe zwyczaje w piciu.
fot. Rainer Paananen